Tego wieczora Pietras nie wyglądał najlepiej.
- Nie wyglądasz najlepiej – uświadomiłem mu życzliwie.
Nie posłał mi nawet zabójczego spojrzenia.
- Daj spokój – jęknął. – Czuję się, jakby mnie tir rozjechał.
Zabrzmiało intrygująco w obliczu faktu, że rozmawialiśmy dzień po randce z "facetem tak nieziemskim, że nie widział takiego od co najmniej pół roku". Coś podpowiadało mi jednak, że tym razem tonaż ciężarówki nie obrazował skali zachwytu. Postanowiłem odczekać, aż mu samo popuści.
- Połóż się na chwilę – podsunąłem życzliwie – mamy jeszcze ponad godzinę.
Teraz to dopiero spojrzał, że aż mi się coś w środku rozkroiło.
- Nigdzie nie idę – oznajmił. – Sory, nie mam siły.
Tego za wiele! Na urodziny STR8TA, z występami dragqueenów i wszelkimi innymi atrakcjami, wybieraliśmy się od zawsze, a Pietras nie należał do osób, które z byle powodu odpuszczały wydarzenia podobnego formatu. Mój wzrok mówił chyba wszystko, bo Pietrasowi popuściło.
- Totalny niewypał – przyznał z oporem, przy jego reputacji całkowicie zrozumiałym. Szybko się zreflektował i poprawił: – To znaczy facet rzecz jasna super, okoliczności przyrody jakby też, tyle że za bardzo. Pojechaliśmy do lasu.
Las podczas upałów: ukrop mimo cienia, wilgoć, pajęczyny, igliwie kłujące przez ubranie, a co dopiero bez... Zaczęło mi świtać.
- Najpierw drzewa, jak to w lesie. A on się zaparł, żeby pod drzewem, przy drzewie, wokół drzewa i na drzewie. Ani się obejrzałem, miałem nogi poutykane gdzieś konarach, kora uwierała dosłownie wszędzie. A to był dopiero początek.
- Insekty? – zapytałem domyślnie.
Pokiwał smutno głową i uniósł koszulkę. Niewiele zobaczyłem, bo korpus wysmarował jakąś białą mazią. Zrozumiałem też, czemu nagle przypomniał sobie o podkładzie, którego używał tylko od wielkiego dzwonu, gdy prosto z hucznej imprezy jechał prosto do pracy.
- Nawet nie wiem, kiedy mnie dopadły – powiedział grobowo. – Byliśmy tak napaleni, że w pierwszym momencie nic nie zauważyliśmy, a potem było za późno...
- Nie ma, jak romantyczny wypad za miasto – zachichotałem ze słabo ukrywaną satysfakcją. Sam przeszedłem kiedyś podobną randkę, opowiadałem mu nawet, ale wizja odlotowego seksu na mchu najwyraźniej tak go ogłupiła, że zapomniał.
- Na filmach inaczej to wygląda – poskarżył się nie wiedzieć komu.
- A próbowałeś w saunie, przy stu stopniach? – zapytałem porównawczo.
Pietrasowi coś mignęło w oku, najwyraźniej ten wariant też przerabiał. Nie od dziś powtarzam, że jak mu się sperma na mózg rzuci, to przede wszystkim zalewa obszar kojarzenia faktów. Westchnąłem i podałem mu zimne piwo.
- Masz, przyłóż wszędzie. Było chociaż warto?
Pietras wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- Sam już nie wiem – uśmiechnął się ostrożnie. – Może to była opuchlizna...
Blog PAPROOCHY jest wciąż uzupełniany o starsze treści, jednak wciąż większa część materiałów znajduje się pod pierwotnym adresem >>>
Odc. 7: Na łonie natury
Odc. 6: Era informacji
- Mowy nie ma, nigdzie nie idę! – zafuczałem wściekły po kolejnej tyradzie, w której Pietras namawiał mnie na ente spotkanie. – Jestem jakiś dziwny, albo umawiasz mnie ze świrami.
Pietras skomentował zapodaną alternatywę znaczącym błyskiem w oku.
- Wszyscy jesteśmy świrami - powiedział. - Naukowcy dawno tego dowiedli.
Wzruszyłem ramionami.
- W takim razie wyszukujesz tych bezkonkurencyjnych.
Pietras zaświstał z dezaprobatą.
- Za to ty wybierasz ideały, co to nawet nie oddzwonią - wypomniał Marka z przekąsem. - Co ci w Filipie nie pasuje? Nie jest zły, powiedziałbym nawet, że baa-ardzo przystojny.
- Jest beznadzie-e-jny – zasapałem zaplątany w koszulkę, która ostatnio zrobiła się jakby za ciasna. – Poza tym 'niezły facet' to stanowczo za mało... - na wszelki wypadek zamilkłem, żeby nie prowokować dyskusji o Karolu.
- Jasne – Pietras dolał sobie herbaty. – Przynajmniej dopóki nie jest Karolem.
- Właśnie że nie – zaprotestowałem, chociaż po trosze rzecz jasna tak. – No może trochę.
Zastanowiłem się, co właściwie tak mnie odrzucało w tych wszystkich młodych, zadbanych, przebojowych facetach, o których zawsze marzyłem.
- Ale nie o to chodzi! – powtórzyłem. - Każdy zjawia się jak jakiś paw, wypełniony sobą, w pierwszej rozmowie usłyszysz tylko, jacy to są mili, pomocni, empatyczni i bóg wie, jacy jeszcze.
Pietras wyczekująco stukał palcem w blat.
- A ty co byś chciał usłyszeć?
- Na pewno nie autoreklamę.
- Sam byś mógł nad tym popracować… – znacząco zawiesił głos.
- Teraz jest moda mówić takie rzeczy? – zapytałem dramatycznie.
- Era cyfrowa. Liczy się szybka informacja – Pietras wyglądał, jakby nasza dyskusja właśnie zaczęła mu się dłużyć. – Sam widzisz, że masz zapóźnienia.
– Kiedyś wystarczyło z kimś pobyć, żeby zobaczyć, jaki jest – zaburczałem. – Połowa z tych ładnych słów nie ma pokrycia...
- I prawidłowo. Obeznanie z technikami sprzedaży to podstawa.
Mimo że stałem tyłem zauważył, że przedrzeźniam jego uczony wyraz twarzy i zastosował wariant 38B: konstrukcję "nie-chcesz-pomocy-to-nie-zawracaj-mi-tramwaju" skompilowaną z krótkim rysem beznadziejnych perspektyw na przyszłość.
Całą tę paplaninę puściłem świadomie mimo uszu, bo znałem ją na pamięć, a poza tym gdyby jego prognozy się sprawdzały, od lat gniłbym w jakimś tureckim więzieniu za przemyt działki mąki pszennej, typ 280.
Potem jednak wdrożył strategię, która zawsze działała: obiecał, że jeśli zgodzę się na jeszcze jedno spotkanie, to on się ode mnie w tym względzie odczepi.
Zwykle i tak nie dotrzymywał słowa, ale wiadomo – tonący bajeru się chwyta.
Odc. 5: Golono-strzyżono
Marek był zabójczo przystojny, odpowiednio rosły, rozkosznie zarośnięty i bezpośredni w wyrażaniu emocji.
- Mam ochotę cię zerżnąć – wyszeptał mi właśnie prosto do ucha.
Po plecach przebiegły mi rozkoszne dreszcze i ku własnemu zaskoczeniu stwierdziłem, że Pietras chyba miał rację z tym swoim gadaniem o niewyżyciu.
I dobrze! Może wreszcie odczepi się ode mnie z tym swataniem! Faceci lecą na mnie sami z siebie, bez dodatkowej zachęty.
Marek na przykład po prostu przysiadł się w kafejce internetowej pod pozorem porady w sprawie czata.
Dwie godziny później z zadowoleniem ocierałem się o markowy policzek. Drapał w sam raz, a napór na moje podbrzusze sprawił, że coś mi się w środku odpowiednio ścisnęło. Cofnąłem się pół kroku, dla pewniejszego oparcia o ścianę.
- Nic nie stoi na przeszkodzie – zamruczałem najrozkoszniej, jak tylko mi się udało, ale pomny ostatnich doświadczeń zapytałem: – Chyba że masz coś przeciw lateksowi?
Marek pokręcił przecząco głową, po czym zabrał się za mój pasek i rozporek, nie przerywając intensywnych ćwiczeń usta-usta.
- Jesteś niesamowity. Masz niesamowite oczy. Usta, nos... – wyrzucał z siebie między pocałunkami, od których kręciło mi się już w głowie. Jego ślina zawierała najwyraźniej substancje odurzające.
"Tylko nie uszy", pomyślałem z lekka spłoszony.
- Uszy – szeptał dalej, nie zagłębiając się na szczęście w temat. – Cały jesteś taki... gładki. Lubię gładkich.
Klamra i guziki puściły i Marek osunął się do poziomu moich majtek, które szybko podzieliły los spodni i wylądowały splątane między stopami. Jego usta skupiły się na moment na pępku, w związku z czym pozwoliłem sobie na pełne oczekiwania westchnienie.
Tymczasem Marek zastygł, po czym oderwał język od mojego podbrzusza.
- Nie golisz się? – zapytał ze zgrozą.
Przez chwilę zastanawiałem się nad treścią pytania.
- Nooo... nie – powiedziałem zaskoczony. – Jak widzisz.
- No, widzę – uniósł wzrok pełen dezaprobaty. – To przecież takie praktyczne!
- Jakoś nie lubię – wyznałem lekko zdezorientowany obrotem spraw. – Strasznie potem drapie i kłuje...
- Bo trzeba golić regularnie – uniósł się i znów pocałował, odbierając mi resztę władz umysłowych. – Zobacz!
Chwycił moją dłoń i pewnym ruchem skierował w dół. Aż mi się łyso zrobiło.
- Miło? - znów szeptał mi do ucha.
- Super – przytaknąłem w nadziei na powrót do przerwanych zajęć.
- To może spróbujesz...? - owionął mi kark ciepłym oddechem.
- Jak najbardziej... - odparłem oszołomiony, a on pociągnął mnie za rękę.
No i miałem rację. Nie żebym żałował, ale kłuło przez następne dwa tygodnie, po których dotarło do mnie, że na telefon od Marka nie mam już chyba co liczyć...
Odc. 4: WSND.PL
Okej, Pietras ma rację: jestem sam i muszę się wreszcie z tym pogodzić.
Gorzej, że w związku z tym wdrożył kurację porozstaniową twierdząc, że skoro już wiem, że jestem singlem, to mam zachowywać się jak singiel. Niech nie tchórzę jak szczurofretka w kanałach i wezmę się za swoje sflaczałe życie! No właśnie...
W ramach przywracania mnie w obieg wtórny, Pietras umawia mnie z kolejnymi facetami, których - sądząc po oczekiwaniach - wyłuskuje z ogłoszeń erotycznych (najpopularniejsza kwestia "jesteś aktywny czy pasywny?" nie umywa się do szczytowego "nie wiesz, gdzie w mieście można usunąć złogi z jelit?").
Dotąd dawałem się swatać bez większych protestów - dla czystej rozrywki (oficjalnie), a także omamiony wizją rozwiązania za jednym zamachem wszelkich problemów życiowo-sercowych. W efekcie nadrobiłem zaległości kinowe z ostatnich lat, opiłem się kawą na dekadę do przodu, a gdy zaczęła mi się wylewać porami, przerzuciłem się na napoje wyskokowe. W napadach lepszego humoru pocieszałem się, że może nareszcie uda mi się zostać alkoholikiem, bo ciekawego faceta w ten sposób nie znajdę na pewno.
Na przykład Tomek sprzed tygodnia: zachwalany przez Pietrasa (tym razem autentyczny znajomy), zabójczo przystojny i inteligentny. Na wejściu otaksował mnie badawczo, po czym bez skrępowania przystąpił do wywiadu środowiskowego. Wprawdzie ani razu nie zapytał o rozmiar penisa, co było miłą odmianą, za to szczegółowo wypytał o fluktuację moich środków pieniężnych w ciągu ostatnich pięciu lat. Po czym poddał ją druzgoczącej krytyce, orzekając krótko:
- No, do gospodarnych to ty nie należysz!
Zastanowiłem się, jaki to ma związek ze spotkaniem przy filiżance herbaty lub z czymkolwiek innym. Tymczasem Tomek zaproponował zakończenie uroczego spotkania, którą to propozycję przyjąłem z ledwie skrywanym entuzjazmem.
Dziesięć minut później, kiedy myślałem, że niczym mnie już nie zaskoczy, ujął mnie w samochodzie za rękę, spojrzał głęboko w oczy i oznajmił niemal urzędowym tonem:
- Nie będę ukrywał, jesteś interesujący. Problem w tym, że poznałem ostatnio kilka bardzo interesujących osób, a chciałbym się z kimś związać. Dlatego proponuję spotkać się jeszcze kilkukrotnie dla pogłębienia znajomości, żebyś mógł się wykazać. Łatwiej mi będzie zdecydować.
- Ależ oczywiście - powiedziałem słodko wysiadając - złóż stosowne papiery ze zdjęciem, wypełnij ankietę, rozpatrzę zgodnie z procedurą...
Spojrzał na mnie, chyba po raz pierwszy zaintrygowany.
- Ankietę? - zapytał.
- Tak - rzuciłem, zanim ostatecznie trzasnąłem mu drzwiami przed nosem. - Do pobrania na wuwuwu-walsięnadrzewo-peel.
Powiedzmy, że to był przypadek "dla czystej rozrywki"...
Odc. 3: Lateks
- I co? – zapytał Pietras, ledwie wszedł do mieszkania. – Opowiadaj, z detalami! Jak tam?
- Kawa? Herbata? – zapytałem wymijająco. Przez chwilę mieszałem bezmyślnie łyżeczką w cukierniczce, wreszcie ugiąłem się pod naporem pietrasowych oczu.
- Tak tam, szkoda gadać – westchnąłem. – Cukru?
- Poradzę sobie – wyrwał mi łyżeczkę z dłoni. – Czemu szkoda? Zapowiadało się wystrzałowo!
Owszem, zapoznany poprzedniego wieczora blondyn rokował nadzieje, ale tylko do chwili, gdy przyjął zaproszenie i wyszliśmy z lokalu.
Niestety, jego atrakcyjność spadała w miarę oddalania się od Karola i jego tajemniczego gacha. W taksówce zauważyłem, że Roman (bo tak miał na imię) nie całuje tak dobrze, jak mi się wydawało. W windzie wylizał mi dokładnie ucho, czego nie znoszę, i bliski byłem podziękowania mu za uroczy wieczór, ale przypomniało mi się pietrasowe gadanie, jak to mi trzeba chłopa, i żebym wreszcie posmakował kogoś nowego, bo ile mogę ślinić się na wspomnienie o Karolu.
Tak więc w ramach pogłębiania nowej znajomości śliniłem się przez kolejne pół godziny na zupełnie inny temat. Porozrzucaliśmy starannie odzież, obwąchaliśmy się dokładnie i obturlaliśmy dywan w kierunku łóżka. Wszystko to drażniło mnie niewymownie, z trudem powstrzymywałem się od spoglądania na zegarek i trzeźwiałem w zastraszającym tempie.
Wreszcie doszło do ostatecznej porażki.
- Nie miałeś gumki! – zakrzyknął Pietras triumfalnie, co skwitowałem odpowiednim spojrzeniem.
- Po wszystkich naukach, które od ciebie otrzymałem? - spytałem kwaśno. - Zaopatrzyłeś mnie na długie lata, naprawdę nie mam takiego przerobu. Tyle że jemu propozycja nie przypadła do gustu.
- Nie lubi lateksu? – zacmokał Pietras z dezaprobatą, choć nie bez nuty uznania w głosie.
- Uczulenie – sprostowałem. – Puchnie biedactwo od tego wszędzie, prawie chodzić potem nie może.
Pietras siorbnął głośno.
- Z tego co wiem, wynaleziono prezerwatywy na taką okazję.
- A na co mi to? – odparowałem parafrazą. - Mogę mu zaufać, przecież ryzykuje tak samo.
- No, chyba że lubi ryzyko – orzekł Pietras i wgryzł się w słonego paluszka. - Mam nadzieję, że spuściłeś go na drzewo.
- Sam się spuścił – zachichotałem. – Jak tylko wyczuł, że nici z penetracji, zaczęło mu się strasznie spieszyć. Mleko zostawił na gazie, żelazko w wannie, czy jakoś tak...
Pietras tylko wzruszył ramionami.
- Dupek! – stwierdził krótko.
Tyle to i ja wiedziałem, chociaż akurat za pomysł z mlekiem nawet Roberta polubiłem.
- I to by było na tyle romansów - podsumowałem niemal pogodnie, i przez chwilę czułem coś w rodzaju zadowolenia pomieszanego z ulgą.
Ale wtedy Pietras powiedział z zacięciem:
- Jeden nielot wiosny nie czyni!
Co - rzecz jasna - oznaczało kłopoty.
Odc. 2: Zimny prysznic
- Ale dlaczego? – zapytałem żałośnie i mimo całkowitego pogrążenia w żalu zauważyłem, że Pietras z trudem powstrzymuje odruch walenia głową w blat stołu. Zamiast tego przejechał dłonią po twarzy.
- Po prostu – powiedział spokojnie. – Skończyło się i koniec. Tak bywa. Przestań wreszcie tragizować. Weź wolne, poromansuj, zabaw się, zobaczysz, zaraz ci przejdzie.
Łatwo mu mówić, kiedy mnie się sypie parę lat życia. Sam skacze z kwiatka na kwiatek, nie ma pojęcia co mi się w środku dzieje.
-Nie masz pojęcia, co mi się w środku dzieje – westchnąłem i pociągnąłem kolejny łyk piwa. – Nie mam głowy do zabawy.
- To ciekawe, po co tu przyszliśmy – wzruszył ramionami. – O ile pamiętam, to był twój pomysł.
Faktycznie, od jakiegoś czasu natrętny łomot nie pozwalał mi w pełni skupić się na własnej rozpaczy. Zatopiony w rozmyślaniach jakoś nie zauważyłem, że od dawna siedzimy w knajpie. Nawet szklanka w dłoni nie dała mi do myślenia.
- Mój, ale głupi – jęknąłem znowu. – Chyba pójdę do domu.
Pietras stwierdził, że o tym właśnie mówi. Męczę się jak potępieniec, bez końca roztrząsam, co mogłem powiedzieć inaczej, a kiedy mniej się skrzywić, i że nie powinienem był wkładać ukochanej karolowej koszuli do prania razem ze ścierkami do naczyń, i że nie trzeba było bez końca mu wypominać, co powiedział o mojej matce trzy lata temu, i bez dręczyć, kiedy wreszcie kupimy samochód.
Skończyło się i cześć, stwierdził Pietras, i najwyższy czas wrócić do życia, zamiast wysyłać masowo jakieś beznadziejne esemesy.
- Nie wysyłam – zaprotestowałem bez przekonania.
- Akurat – prychnął Pietras. – Wysyłasz, tylko pewnie po nocach i w tajemnicy przed samym sobą.
Na takie dictum pozostało mi tylko maskujące dossanie się do szkła, w którym zresztą niewiele zostało, co było widać gołym okiem. Musiałem szybko coś wymyślić. Tymczasem Pietras wpadł w jakiś ciąg, bo wciąż mówił.
- Rozumiem, rozpacz, ale trochę przesadzasz. Nie mieszkacie razem od pół roku! I już nie zamieszkacie!!! Kiedy to wreszcie do ciebie dotrze?
"Pewnie nigdy", pomyślałem cichutko, na co on, nie wiedzieć czemu, potrząsnął przytakująco głową.
- Wiem, co by ci dobrze zrobiło – ciągnął bezlitośnie – i dlatego chciałem tu przyjść. Żebyś go wreszcie zobaczył z jakimś gachem, wpatrzonego w niego jak w święty obrazek mojej babci Genowefy. Może to cię obudzi. Albo żebyś poleciał na jakiegoś powalającego, nikomu nieznanego faceta...
W tym momencie zakrztusiłem się ostatnim łykiem piwa, bynajmniej nie dla odwrócenia uwagi: W progu lokalu u boku zabójczo przystojnego, nieznanego mi faceta, pojawił się Karol, klejący się do niego w sposób, który wykluczał więzy pokrewieństwa wszystkich stopni.
- No właśnie – powiedział Pietras i wreszcie się zamknął.
A ja się obudziłem.
Blondyn po drugiej stronie ławy przyglądał mi się badawczo.
Odc. 1: Prolog
Dosyć tego!
To już nawet nie podejrzenie: jestem masochistą. Znajoma poczęstowała mnie dzisiaj naparem ze świeżo zerwanych listków mięty, na co od razu w nozdrzach zakręciła nostalgia (a może to alergia? topole wciąż pylą...) i znów musiałem kupić w drodze do domu chusteczki. O zapachu karmelowym (kto taki wymyśla?), co też dało mi do myślenia...
Wnioski nie były wesołe: jeśli wszystko i tak intensywnie będzie mi się kojarzyć z bezpowrotnie utraconą szczęśliwością, odmóżdżę się w tempie ekspresowym, bez szans na sprawdzenie, jak zadziała zreformowany system emerytalny.
Postanowiłem więc ostatecznie odciąć pępowinę, która plątała mi się pod nogami przez ostatnie pół roku. W tym celu wysłałem kilka rozpaczliwie desperackich esemesów w stylu "i że cię nie opuszczę aż do śmierci...", "nigdy ciebie nie zapomnę", "wróć do mnie" itepe, doskonale wiedząc, jakiej odpowiedzi mogę się spodziewać.
Na to wszystko zadzwonił Pietras, któremu rzecz jasna natychmiast grobowym głosem opowiedziałem, jaką dostałem odpowiedź, a on – jako sprawdzony i wieloletni przyjaciel – wyśmiał mnie, twierdząc, że wszyscy od miesięcy mówią mi to samo: Karol już mnie nie chce. Tylko że ja nie chcę tego przyjąć do wiadomości, co go akurat nie dziwi, bo ze mną tak zawsze, no ale czego innego się spodziewać, skoro kartony po zakupach kiszę miesiącami, a zepsuty budzik z czasów komuny wyrzuciłem dopiero, kiedy ze starości wypadł mu cyferblat.
Nieco urażony odparłem, że nie widzę związku, bo przecież doskonale wiem, że mnie Karol nie chce, na co on rzucił tylko "szkoda, że tego nie widać", i jeszcze dodał prześmiewczo, że jak mnie zna, to na pewno napiszę teraz jakąś kolejną wstrząsającą opowieść o rozstaniu, bo wszystkie moje opowieści traktują o rozstaniu.
To akurat nieprawda, ale pomysł napisania czegoś bardzo mi się spodobał. Tyle, że widok półnagiego Karola na zdjęciu z wakacji w Chorwacji na pulpicie wtrącił mnie w półgodzinny letarg, po którym kolejne trzy kwadranse przesiedziałem nad pustą kartką, próbując mazakami w czterech kolorach nie napisać imienia Karol trzydzieści osiem razy.
Na to wszystko znów zadzwonił Pietras z pytaniem, czy wybiorę się z nim w piątek do nowego centrum handlowego. Doprawdy, za grosz poczucia taktu: przecież nie przepuściliśmy żadnej wyprzedaży od dziewięćdziesiątego szóstego! Tyle to żaden facet ze mną nie wytrzymał, jedyne co mnie pociesza, to ilość facetów, którzy w tym czasie nie wytrzymali z Pietrasem.
Ale to już zupełnie inna historia... a może to właśnie ją powinienem opowiedzieć?