To jest wersja BETA tej strony, w ramach platformy alternatywnej dla portalu QUEERPOP.PL.
Blog PAPROOCHY jest wciąż uzupełniany o starsze treści, jednak wciąż większa część materiałów znajduje się pod pierwotnym adresem >>>

Pieczeń dla dwojga

Za drzwiami przez chwilę panowała głucha cisza. Potem dał się słyszeć potworny rumor. Pietras usiłował sprawdzić z balkonu, kto dzwoni. Pomylił domofon z gongiem przy drzwiach. Skradał się przez przedpokój, symulując nieobecność. Załomotałem ponownie. Przekląłem pomysł robienia niespodzianek i uśmiechnąwszy się promiennie do wizjera, obiecałem sobie następnym razem skorzystać z domofonu.
Otworzył owinięty gustownym, acz obficie poplamionym fartuchem kuchennym, pod którym swoim zwyczajem niemal nic nie miał, w dłoni dzierżył starą szczotkę do mycia butelek. Gniewne spojrzenie w pełni potwierdziło wszystkie przypuszczenia. Ani chybi oderwałem go od zajęć domowych. Wrażenie potęgował intensywny aromat pieczeni.
- Nie cieszysz się na mój widok - zauważyłem uprzejmie.

- Cieszę się - zaprzeczył automatycznie. - Tylko myślałem, że umawialiśmy się później.
- Za pół godziny - przytaknąłem. - Ale udało mi się załatwić wszystko wcześniej…
Przerwałem, pietras wcale mnie nie słuchał. Ledwie zamknął drzwi, już był z powrotem w kuchni. Odkręcił wodę i zabrał się do energicznego czyszczenia szklanego wazonu.
- Przyniosłem czerwone wino, półwytrawne, tak jak chciałeś… - przypomniałem sobie.
- Fajnie, fajnie, dzięki! - stwierdził z roztargnieniem. - Jeśli chcesz kawy albo herbaty, to się obsłuż, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia - krytycznie obejrzał wazon pod światło.
- Pomóc ci w czymś?
- Nie bardzo… Przecież nie będziesz robił prania? - spojrzał na mnie z nadzieją.
- Przecież pralka chodzi…?
- Namoczyłem trochę koloru do prania ręcznego… - wystękał znad przypalonego garnka.
Zajrzałem do łazienki. Obok wanny, do połowy wypełnionej wodą, kotłowało się sporo odzieży.
- Ale twoja pralka…
- Wiem, pierze delikatne rzeczy, ale nie mam do niej zaufania. Poza tym tak jest szybciej. Symultanicznie. A jeszcze chciałem odkurzyć - w oku błysnęło mu nagle - podlać kwiaty, wyszorować sedes, wyfroterować podłogi…
- Pomalować okna - podpowiedziałem życzliwie. - O której przychodzi Jarek?
- Wykąpać się… - dokończył z rozpędu - za godzinę, a co?
- Nic - westchnąłem w przeczuciu, że któreś zadanie i tak spadnie na mnie. - Jak, na litość boską, chciałeś to wszystko zrobić?
- Zdążyłbym! - zapewnił z przekonaniem - wyliczyłem sobie…
- Wiem, to pierwsza wizyta, ale nie przeginaj. Podłogi wyglądają całkiem dobrze, a pranie może spokojnie zaczekać do jutra…
- Myślisz? - zawahał się.
- Lepiej, żeby Jarek nie natykał się na rozwieszone gacie.
- I tak się natknie, akurat się piorą… - stwierdził zrezygnowany. - Ale podłóg nie chce mi się szorować.
- Kibla też nie musisz - pocieszyłem go, zaglądając do muszli. - Pomyśl lepiej, czy masz dosyć świeczek i innych takich… prezerwatyw…
- Mam, kupiłem wczoraj. Zapachowe! - przytaknął z dumą, nie precyzując, który produkt ma na myśli.
- I tak nie będą pachnieć! - mruknąłem na tyle cicho, by nie usłyszał. - Proponuję małą kawę, trochę ochłoniesz, a potem ustawisz dekoracje, i się wykąpiesz.
- Myślisz?
- Cokolwiek zrobisz, i tak będzie mało - stwierdziłem stanowczo, wydzierając mu ścierkę. - Jarek przychodzi oglądać ciebie, a nie twój kibel.
- Oby! Rano zmieniłem pościel…
- Spodziewasz się bliższych oględzin?
- Skąd mam wiedzieć!
- Migdaliliście się już na pierwszej randce - przypomniałem.
- Wielka mi randka, poszliśmy na kawę - oburzył się nie wiedzieć czym. - Wcale się nie migdaliliśmy, tylko całowaliśmy - rozmigdalił się.
- Słyszałem co innego! - sięgnąłem w stronę słoiczków, wypełnionych kupnymi używkami i własnoręcznie wyhodowanymi ziołami. - Neska czy parzona?
- Nie powinienem, i tak czuję się pobudzony - rzucił znad szuflady, z której usiłował wyszarpnąć flanelową szmatkę. - W ogóle nie zwracaj na mnie uwagi!
Zanim zagotowała się woda starł kurze, wrzucił brudy z powrotem do kosza, upchnął zbędną odzież do szafy, ustawił buty, zmienił obrus, rozrzucił opakowanie świeczek, wystawił kieliszki. Reszty mogłem się tylko domyślać po siarczystych przekleństwach.
Litościwie dokończyłem mycie naczyń i ogarnąłem w kuchni. Przygotowałem talerze i kubki, na wszelki wypadek sprawdziwszy, czy są czyste. Zajrzałem do garnków i piekarnika, potem do lodówki, gdzie przy okazji umieściłem wino.
- Gdzie schowałeś pieczeń? - krzyknąłem w głąb mieszkania.
- Coooo? - dobiegło z pokoju.
- Pieeeeczeeeń! - powtórzyłem.
- Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Pietras stanął w progu blady na twarzy.
- Cholera jasna! - wykrztusił i zamilkł na dobre.
- Chciałeś przez to powiedzieć coś konkretnego? - zapytałem uprzejmie.
- Pieczeń! - jęknął. - Zapomniałem! Nawet mięsa nie rozmroziłem!!!
- Przecież pachnie - zdziwiłem się.
- Od sąsiadów, szykują wesele… - wymamrotał.
- Na pewno mają dużo smacznych rzeczy, może trochę odstąpią? - spróbowałem go pocieszyć.
- To nie jest zabawne! - jęknął. W obliczu zawartości lodówki sprawa faktycznie miała się dramatycznie. - Nic nie zdążę zrobić. Ani kupić!
- No właśnie - dobiłem go bezlitośnie i sięgnąłem po portfel. - Wobec tego pójdziesz się teraz wykąpać, ubrać, wymuskać…
- Ale co ja zrobię…
- Nic. Tu masz zaproszenie do Tawerny. Pójdziecie na porządny obiad do porządnej knajpy!
Spojrzał na mnie swoimi największymi oczami.
- Przecież chciałeś zabrać Wojtka…
- Nie zdążę. Nie zwróciłem uwagi, że trzeba je wykorzystać do końca miesiąca. Wojtek wyjechał, zostały dwa dni, i nawet myślałem, żeby ci to zaproponować…
- I nic nie mówisz? - ocknął się z otępienia. - Wiesz, ile ja bym się z tą pieczenią naużerał? Przecież to najlepsza restauracja w mieście! - opadł bezradnie na krzesło.
- Skop mnie, że ci odstępuję obiad przy świecach za trzy stówy! - pomachałem mu zaproszeniem przed nosem. - Jak miałem ci wcześniej zaproponować? Zaparłeś się jak głupi, że sam ugotujesz!
- No nie, rzeczywiście, po piętach cię powinienem całować… - zmieszał się na chwilę, a po krótkim namyśle zapytał - A pieczeń tam mają?
- Na litość boską, co ty z tą pieczenią! Może się wreszcie oporządzisz, masz niecałe czterdzieści minut! I pranie do rozwieszenia!
- Muszę umyć głowę - poderwał się. - Nie obrazisz się?
Pokręciłem głową. Przecież wiem, że potrzebuje kwadransa na ułożenie dwunastomilimetrowych włosów. Drzwi od łazienki trzasnęły donośnie, a w rurach zadudniła odkręcona z impetem woda. Zaraz jednak umilkła. Zza framugi wychynął nagi pietrasowy korpus.
- Ta pieczeń faktycznie bez sensu. Lubczyk mi wreszcie wyrósł i czytałem, że majeranek działa jak afrodyzjak. No i szparagi, mam jeszcze dwie puszki… Świetnie się prezentują na tle majtek, hihihiiii….
"Laleczki voodoo są dużo skuteczniejsze", pomyślałem ale uznałem, że nierozsądnie byłoby dzielić się z nim podobnym spostrzeżeniem. Potem zastanowiłem się, czy pietras kiedykolwiek dorośnie.
Odpowiedź na tak postawione pytanie nieco mnie przeraziła, czym prędzej zacząłem więc rozważać pomysł eksponowania warzyw na tle ociekającej bielizny. W tym domu niezbyt by mnie to zdziwiło: swego czasu na na oficjalnym przyjęciu pietras moczył nogi przy gościach, bo go akurat rozbolały.
"W tym szaleństwie musi być metoda" uznałem, opuszczając wykąpanego pietrasa z przykazaniem, by zadzwonił z relacją. Zapomniałem tylko zapytać, czy zabierze lubczyk ze sobą, by dosypać go w odpowiednim momencie do potraw. Wyrosło go w kuwetce całkiem sporo…