To jest wersja BETA tej strony, w ramach platformy alternatywnej dla portalu QUEERPOP.PL.
Blog PAPROOCHY jest wciąż uzupełniany o starsze treści, jednak wciąż większa część materiałów znajduje się pod pierwotnym adresem >>>

Test konsumencki

Ledwie przekroczyłem próg mieszkania, zadzwonił telefon.
- Nigdy cię nie ma! - usłyszałem na powitanie.
- Przecież jestem - zaoponowałem.
- Chyba na złość! - zirytował się. - A wczoraj i przedwczoraj?
- Uprzedzałem, że wyjeżdżam.
- Owszem - burknął z urazą w głosie. - Ale zapomniałem. No i mogłeś przecież zrezygnować…
- Ale pojechałem.
Przez moment w słuchawce panowała cisza. Najwyraźniej zastanawiał się, czy dać za wygraną.

- Odkąd poznałeś tego swojego Wojtka, prawie się nie odzywasz - powiedział w końcu.
- Rozmawialiśmy dwa dni temu!
- No właśnie! Muszka owocuszka umiera po dwóch dniach!
- Szczęśliwie nie jesteś muszką - pocieszyłem go bez przekonania. - Poza tym zawsze mam komórkę.
Pełne dezaprobaty prychnięcie przypomniało mi o pietrasowym stosunku do komórek, których istnienie ostentacyjnie ignorował. Nie wiadomo - przejaw skąpstwa, czy też może jakichś innych przypadłości. Dość, że nigdy do mnie na komórkę nie zadzwonił i nie należało spodziewać się nagłych zmian w tym względzie. Dyplomatycznie zmieniłem temat.
- Co u ciebie? Dzwonisz z czymś konkretnym?
- Chciałem spytać, czy masz czas jutro po pracy.
- Jakieś ciekawe propozycje na spędzenie deszczowego popołudnia?
- Skąd wiesz, że deszczowego? - zapytał nieufnie.
- Czuje w kościach, zresztą nie zapowiadali poprawy.
- Nie oglądam telewizji - prychnął. - To jak, dasz się gdzieś wyciągnąć?
- Gdzieś, to znaczy dokąd? - upewniłem się podejrzliwie. Kafejkę, do której zaprowadził mnie poprzednio, z przyzwoitości i wstydu wciąż omijam szerokim łukiem.
- Może do oszołoma? Mają niezłą cukiernię, szarlotka palce lizać. Poza tym muszę zrobić małe zakupy.
- Wydawało mi się, że nie przepadasz za hipermarketami - stwierdziłem oględnie, bo pomysł spędzenia wolnego czasu w hali pełnej oszalałych towarami ludzi średnio przypadł mi do gustu. Nie mówiąc już o tym, że lakoniczne "małe zakupy" mogły w pojęciu pietrasa oznaczać wszystko.
- Nie cierpię - przytaknął radośnie. - Za to uwielbiam ostatnio kupować. Mam nowe żelazko. Wciąż ich sprawdzam - dodał konfidencjonalnie.
- Jeszcze ci nie przeszło? - zdziwiłem się. Kiedy pierwszy raz z satysfakcją poinformował mnie, że wyegzekwował paczkę kawy, należącej mu się gratis do ekspresu, pogratulowałem. Potem zorientował się, że ceny z półek nie zawsze odpowiadają tym z kwitów. Zaczął baczniej przyglądać się kasjerkom, za każdym razem triumfalnie donosząc mi o kolejnych trzydziestu groszach, na które próbowano go naciągnąć.
- Testuję promocje - oznajmił właśnie. - Wyszukuję rzeczy z najniższymi cenami i specjalnie kupuję, żeby sprawdzić, czy faktycznie tyle policzą. W zeszły wtorek znów kantowali na mleku. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał tam jeździć codziennie!
Z trudem odsunąłem od siebie wizję pietrasa, ustawiającego się w kolejce z pralką, drabiną, biurkiem, dwumetrową juką, namiotem i innymi niezbędnymi do życia drobiazgami, które akurat znalazły się w ofercie. Swego czasu sądził, że uda mu się bez niczyjej pomocy dostać do autobusu z wideo, odkurzaczem, dwoma workami proszku do prania i trzema siatkami różnych dżemów. Zapomniał, że zwykle wozi zakupy samochodem.
- Brakuje ci rozrywek - zaopiniowałem z troską. - Albo faceta, co w tym wypadku na to samo wychodzi.
- Kiedy właśnie do tego zmierzam - ożywił się jeszcze bardziej. - Zaraz obok tej cukierni jest stoisko z okularami, które prowadzi taki nieziemsko piękny chłopak. Musisz go obejrzeć. Idealnie mój typ: brunet, błękitne oczy, odlotowy, czarny zarost, wysoki, wysportowany, bardzo zadbany, prawdziwy okaz… To co pojedziesz? Prooooszę… Jutro jest środa i on na pewno będzie, a potem dopiero w sobotę!
- Orientujesz się już w jego grafiku? Co jeszcze zeznał?
- Nic - zgasł nagle jak muszka owocuszka - nie rozmawiałem z nim…
Opanowanie zdumienia zajęło mi około ułamki sekund.
- Jak to? - spytałem spokojnie. - To skąd wiesz? Śledzisz go?
- No co ty! Rozmawiałem z Robertem, on zna jednego gostka ze sklepu naprzeciw, Piotra, a ten z kolei zapoznał się z Jarkiem…
- Twoim ulubieńcem? - upewniłem się.
- Właśnie! I okazało się, ze nawet się skumplowali, no i nawzajem sobie pilnują interesów, i rozmieniają sobie grube.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak musi wyglądać Jarek, skoro pietras przełamał się, i zadzwonił do Roberta. Obraz facetów pilnujących sobie nawzajem interesów na środku alejki hipermarketu skutecznie mnie jednak rozpraszał. Postanowiłem przemyśleć wszystko później.
- A co ten Jarek robi, kiedy nie handluje? - zapytałem ostrożnie pełen obaw, jaką puszkę tym razem otwieram.
- Studiuje nauki polityczne, drugi rok, zaocznie oczywiście. Mieszka na jakiejś stancji, ale chce wynająć kawalerkę, bo tak w ogóle pochodzi z Pruszcza. Próbował zdawać na coś do Warszawy, ale nie wyszło, potem o mało co nie poszedł do wojska, i wylądował na uniwerku…
- Młody jest - wtrąciłem nieco nieufnie.
- A to źle? - zaniepokoił się
- A dobrze? - odpowiedziałem zagadką.
- Noooo, nie wiem? A co? - zaniepokoił się nieco bardziej.
- No nic. Taka niewinna uwaga.
- Ty nie robisz niewinnych uwag - zauważył dosyć przytomnie.
- Zostawmy to - zaproponowałem. - Jesteś przynajmniej pewien, że to gej?
- Za kogo mnie uważasz! - obruszył się, nie bez racji. - Myślisz, że ja na darmo to mleko oglądam pod lupą!?
Faktycznie. O brak dokładności posądzić pietrasa nie sposób. Gdybyż w sprawach sercowych był równie stanowczy, jak w przypadku cen nabiału! Nie miałem ochoty drążyć, od jak dawna ukradkiem obserwuje chłopaka.
- No dobra, pojadę obejrzeć to cudo - skapitulowałem. - Ale ostrzegam: jeśli masz zamiar siedzieć w tej cukierni przez godzinę i gapić się w niego jak sroka w gnat, to sam do niego podejdę i zagadam. I jedźmy, na litość boską, samochodem, przynajmniej kupię kilka drobiazgów.
- Samochodem. Wczoraj dostałem ulotkę, mają całkiem fajne garnki. I kołdry. A zagadywać nie musisz, umówiłem się z Piotrkiem na kawę. Ma wolne i obiecał pomóc…
Poczułem się nieco bezradny. Sądząc po mobilizacji sił i środków, zanosiło się na kilka tygodni niezłego zamieszania. Uniesień, telefonów, rozstań, zwierzeń i powrotów. Przez lata naszej znajomości dawno powinienem był przywyknąć. A jednak przez głowę przemknęła mi myśl, żeby wziąć długi urlop i wyjechać gdzieś bardzo daleko, w jakieś spokojne miejsce. Ciekawe, czy Wojtek był kiedyś w Borach Tucholskich?
- To jesteśmy umówieni? - do mojej świadomości przeniknął beztroski głos pietrasa. - Wpadnę po ciebie po czwartej. Lecę spać, nie mogę świecić sińcami pod oczyma…
Taaaak, bory to bardzo dobry pomysł. Tam nie ma hipermarketów.