To jest wersja BETA tej strony, w ramach platformy alternatywnej dla portalu QUEERPOP.PL.
Blog PAPROOCHY jest wciąż uzupełniany o starsze treści, jednak wciąż większa część materiałów znajduje się pod pierwotnym adresem >>>

Tapeta

Telefon rozdzwonił się nerwowo. W pierwszym odruchu pomyślałem, żeby nie odbierać, ale przyzwoitość okazała się silniejsza.
- Była u mnie ciotka - usłyszałem grobowy głos.
- Dawno chciałeś ją zaprosić - ucieszyłem się.
- Ale ona przyszła tak sobie - powiedział, tym razem tonem wisielczym - bez zapowiedzi.
Fakt, że ciotka się nie zapowiedziała, był niezwykły: należała do dam, a damy nie zjawiają się nieproszone. Jeszcze bardziej zaskakujące było, że pietras ją wpuścił. Zwykle nie odpowiadał na niespodziewane domofony, czasem także na spodziewane.
- Wpuściłeś ją? - zdecydowałem wyjaśnić drugą wątpliwość.
- Żeby mnie kaczka kopnęła - przytaknął - myślałem, że to Paweł, dzisiaj wraca z Kołobrzegu… Te cholerne rusztowania całkiem zasłaniają wejście, nic nie widać…! - urwał dramatycznie.
- I w czym problem?
- Żaden problem! - wybuchnął. - Kończę to cholerne tłumaczenie, czuję się chory, nie sprzątałem od kilku dni, dzisiaj się nie myłem, siedzę przy komputerze jak wariat… W kuchni syf, w łazience sajgon, w sypialni barłóg, szlag by trafił…
To brzmiało poważnie. W ferworze pracy twórczej, pietras wykazywał całkowity brak zainteresowania wyglądem własnym oraz otoczenia, ograniczając aktywność do czynności niezbędnych życiowo. Mniej więcej po tygodniu można było sprzedawać bilety i pokazywać, jak wygląda mieszkanie człowieka uzależnionego: podłogi pokrywały rozwleczone ciuchy, bielizna - najczęściej używana, gazety, świerszczyki, strzępy chusteczek higienicznych; półki zajmowały opakowania po jogurcie, filiżanki z kiełkującymi fusami, woreczki po drożdżówkach; maszynka do golenia, żelazko, lusterko, kosmetyki walały się gdzie popadnie. Kuchnia sprawiała wrażenie, jakby podniósł się w niej bunt: śmieci wysypywały się z worków, resztki posiłków walały się po upapranym dżemem blacie, wśród brudnych noży i łyżeczek.
Gospodarz, ubrany w przechodzoną, wygniecioną i przepoconą koszulkę miotał się wkoło z wyrazem obłędu w oczach, nieogolony, nie umyty, z kołtunem na głowie, bladą cerą i przekrwionymi oczami, wykazując w obliczu wtargnięcia do jego świata osoby postronnej objawy najwyższej nerwowości. Trudno było pogodzić podobny obrazek z wizerunkiem schludnego, zorganizowanego młodego człowieka, za jakiego starał się uchodzić w oczach ciotki.
- Nie było chyba tak źle? - z trudem utrzymywałem powagę, doskonale potrafiłem sobie wyobrazić przebieg spotkania. - Długo siedziała?
- Kilkanaście minut.
- Poczęstowałeś ją chociaż czymś? - zatroskałem się.
- Na szczęście miałem kawę - zmarkotniał. - Czy ty wiesz, kiedy ja ostatnio myłem okna?
- Tego prawdopodobnie nikt nie wie - stwierdziłem zgodnie z prawdą. - Czy to akurat jest najważniejsze?
- A byłeś kiedyś u mojej ciotki? - odpowiedział pytaniem.
Miał sporo racji. Mieszkanie pietrasowej ciotki wypielęgnowane było w takim samym stopniu, jak jej maniery. Doskonale panowała nad wszystkimi, zbieranymi przez lata dzwonkami, figurkami, filiżankami; pilnowała, żeby niczego nie brakowało na stole, ale też by nie znalazło się na nim za dużo: każda skórka od banana, ogonek od jabłka i zużyta serwetka były bezwzględnie i natychmiast usuwane. Każda książka miała swoje miejsce, każde słowo swój czas. Herbata parzyła się ściśle wedle tajemnych receptur, ciasta pochodziły z najwykwintniejszych cukierni, koło porcelany mieniły się srebrne łyżeczki, a ciotka zachowywała spokój osoby, która pewna jest każdej zmarszczki na swojej eleganckiej, umiarkowanie ekstrawaganckiej bluzki. Kontrola okien mijała się z celem. A pietras nie miał nawet firanek w dużym pokoju.
- Zaproponowała, że sprezentuje mi jakieś swoje stare firanki - powiedział jak na zawołanie. - I w ogóle chętnie mi pomoże, jeśli trzeba czegokolwiek…
- Ale co ją tknęło, żeby przyjść? - przerwałem w nadziei, że uda się zmienić temat na mniej drażliwy.
- Była w klinice na prześwietleniu, i tak jej się zachciało sprawdzić, co u mnie słychać…
Zamyślił się. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć.
- Przyszła niezapowiedziana - stwierdziłem wreszcie. - Przecież nie mieszkasz w aptece… Mówiła coś?
- Prędzej by umarła! Skonstatowała tylko, że łazienka całkiem dobrze wygląda - głos mu się trochę załamał. - Po cholerę się odzywałem! Na wierzchu leżały te śmieszne prezerwatywy. No i połowa papierów, słowniki porozwalane… Latała po wszystkich pokojach, zajrzała dosłownie wszędzie. Szaleju się nażarła, nigdy bym nie podejrzewał!
Za to ja zacząłem coś podejrzewać. W skrajnych przypadkach pietras potrafił doprowadzić siebie i mieszkanie do ruiny, ale wyczuwałem, że najlepsze zostawił na koniec. I rzeczywiście.
- Wiesz, jaki mam wygaszacz? - zapytał, kiedy wylał już wszystkie możliwe żale. Zdaje się, że w ogóle ciotka stanowiła dla niego poważny problem emocjonalny. Fakt, że nie miała okazji odwiedzić go w domu przez ostatnie kilka lat świadczył o tym nadto dobitnie. A co do pietrasowych tapet i wygaszaczy, dobrze wiedziałem, jak mogły wyglądać.
- Soft czy hard? - uściśliłem.
- Chciała obejrzeć mój nowy komputer - oklapł do reszty.
- Trzeba się było chwalić? - zganiłem retorycznie. - I tak by nie zauważyła różnicy.
- No to zauważyła. Różnica była duuuuuża - ponownie zamilkł.
Zastanowiłem się mimochodem, co nobliwa, samotna kobieta pokroju ciotki, mogła pomyśleć na widok jędrnych, męskich ciał, kłębiących się po ekranie.
- Powiedziała coś? - spytałem pro forma.
- Zaczęła przyglądać się kwiatkom. Wypatrzyła nawet igłę z nitką na podłodze w drugim końcu pokoju.
- Może nie zauważyła?
- Musiałaby być ślepa, głucha i niedorozwinięta! Zamiast wyłączyć monitor, próbowałem zamknąć komputer - znów przerwał, po czym podjął: - Strasznie ją ubawiło, że sprawiła mi taką niespodziankę. Chichotała wręcz szatańsko…
- Reakcja histeryczna…?
- Nie wydaje mi się. Zadzwoniła, jak tylko dojechała do domu i wiesz, co zaproponowała?
- Żebyś ją zabrał do "Paradisu", bo jest ciekawa jak wygląda prawdziwy męski seks?
- Bardzo zabawne, naprawdę - jęknął zbolałym głosem - czy ty w ogóle słuchasz?
- Słucham. Zaprosiła cię na któryś ze swoich sławetnych podwieczorków?
- Lepiej. Jutro na śniadanie, najlepiej około siódmej, przed pracą… - roześmiał się nerwowo. - Trybisz?
- Od dawna powtarzam, że powinieneś jej powiedzieć.
- "Powinieneś, powinieneś", naprawdę uważasz, że to takie proste?
- Jak widać nie takie znowu trudne. Nie padła na miejscu, zadzwoniła. Nic gorszego cię już nie czeka.
- Niby racja. Ale jak ja mam teraz z nią rozmawiać?
- A co cię bardziej niepokoi - zapytałem - że okazałeś się pedałem, czy syfiarzem?
Myślał przez chwilę.
- Masz rację. Gorzej nie będzie.
- I masz to za sobą - pocieszyłem. - Zdjęcie Jarka też pewnie wypatrzyła…
- Dojdzie do tego, że pójdziemy w niedzielę na herbatkę i siądziemy za rączkę na kanapie. Już wiem! - humor poprawił mu się zdecydowanie. - Urządzimy jej nalot. Ciekawe, czy wciąż ma ten jedwabny szlafrok, bardzo mi się podobał…
- A jutro?
- Wykręciłem się, że muszę kończyć tłumaczenie. I posprzątać. W to akurat uwierzyła…
Kiedy odłożyłem słuchawkę, zadumałem się nad przewrotnością losu. Przed większością rodziny pietras żył mniej lub bardziej otwarcie, przed ciotką z niewiadomych przyczyn starannie się dotąd maskował.
Mimo późnej pory zaparzyłem sobie filiżankę kawy. Potem siadłem do komputera: nagle zachciało mi się zmienić tapetę na pulpicie. Stare esy-floresy całkiem mi się znudziły…